Janka Ochojska-Okońska – „Dyro”

Janka Ochojska-Okońska – „Dyro”

Często na spotkaniach z młodymi ludźmi czy podczas wywiadów z dziennikarzami pada pytanie: skąd w Pani takiej drobnej, niepełnosprawnej taka siła ?
Chcąc prawdziwie odpowiedzieć na to pytanie myślami wracam do „mojego najważniejszego miejsca”, do LORO w Świebodzinie, gdzie ukształtowały się najważniejsze cechy mojego charakteru i gdzie zrozumiałam, że moją „siłą” jest to, co jest mi dane, czyli również moja niepełnosprawność. Wracam myślą do ludzi, którzy byli dla mnie najważniejsi: pani Marysia Murkowska, profesor Jan Sobociński, magister Piszczyński i Dyro, dr Lech Wierusz.
Wtedy, będąc nastolatką nie zdawałam sobie sprawy z tego, kim naprawdę dla mnie jest. Ale kiedy wchodził na nasz oddział na wizytę i szedł szept: Dyro idzie, każda z nas starała się wyglądać jak najdzielniej, każda chciała żeby zwrócił na nią swoją uwagę, pochwalił, uśmiechnął się, zauważył. Miałam uczucie, że do mojego pokoju wchodzi ktoś mi życzliwy, lubiący nas, troszczący się nie tylko o nasze zdrowie ale również i dusze. Dla Dyra chciało być się lepszym, lepiej ćwiczyć, mężniej znosić ból i niedogodności gipsu, lepiej się uczyć. Miałam poczucie, że jestem dla niego wyjątkowa, tak samo jak każda z nas, bo każdemu poświęcał swoją uwagę i w tym momencie czułam Jego troskę i uwagę. Za każdym razem, kiedy budziłam się po operacji, obojętnie czy to było po południu czy wieczorem, otwierałam oczy i widziałam Jego, stojącego w białym fartuchu albo w narzuconej na nim granatowej pelerynie. Każdy operowany pacjent przeżywał to samo, i dla każdego to była wyjątkowa chwila. Wracało się z sali pooperacyjnej na oddział i mówiło z dumą: był u mnie Dyro. A ci, którzy byli przed operacją, patrzyli z zazdrością i podziwem.
Dyro rozumiał nasze problemy i to było dla nas oczywiste. Starał się pomniejszać w naszych oczach znaczenie niepełnosprawności. Nie chciał, żebyśmy się od niej uzależnili. Wiedział, że łatwo doprowadzić się do takiego stanu, w którym człowiek przestaje o siebie walczyć, a zaczyna się nad sobą użalać, bo spotkała go wielka niesprawiedliwość. Zamyka się wtedy w świecie cierpienia i albo złorzeczy całej ludzkości i terroryzuje otoczenie, albo czeka, że ktoś do niego przyjdzie i się nim zajmie. Dlatego Dyro jakby bagatelizował to, co my odbieraliśmy jako tragedię, i pokazywał nam, że każdy może znaleźć dziedzinę, w której będzie miał sukcesy albo nawet będzie najlepszy. Stąd tak wielką wagę przykładał np. do rozwoju sportu niepełnosprawnych i do nauki. Pamiętam moją rozmowę z nim po zdaniu matury. Pojechałam do LORO żeby z nim porozmawiać o wątpliwościach, pragnieniach. Umocnił mnie w moim postanowieniu studiowania poza domem na wymarzonej astronomii, dodał sił swoją wiarą we mnie.
Wyjście z LORO dla każdego z nas było traumatycznym przeżyciem. Z jednej strony radość z powrotu do domu z drugiej lęk przed „światem na zewnątrz”. Wielu z nas nie potrafiło przerwać tej życiodajnej pępowiny. Nie wyobrażałam sobie, że Dyro nie będzie wiedział o wynikach mojej matury, o zdanym egzaminie wstępnym i potem następnych, o sukcesach górskich. Inni też pisali lub przyjeżdżali, żeby opowiedzieć o założeniu rodziny, podjęciu pracy, narodzinach dziecka.
Miałam pisać o Nim, piszę o nas. Ale my jesteśmy m. in. dzięki Niemu. To On stworzył LORO, potrafił skupić wokół siebie ludzi, którzy rozumieli nasze zranione dusze i potrafili obudzić w nas siły, ambicje, wiarę oraz nadzieję, której spełnienie zależało od nas samych. Był dla nas Darem, z którego dzisiaj coraz bardziej zdaję sobie sprawę. Kim bym była gdybym nie spotkała Go na swojej drodze, gdyby nie objął mnie swoja opieką i mądrością. Tego nie wiem i to nie jest ważne. Ważne jest to, że nauczyłam się dzielności, prawości, dzielenia się z innymi. Ważne jest to, że kalectwo nie jest dla mnie udręką (czasami jest trudno, zwłaszcza w takie śliskie dni), ale darem, z którego staram się dawać jak najwięcej innym.
Kiedy modlę się, proszę Go o wstawiennictwo, tak samo jak Pana Profesora czy Papieża. Bo wiem, że człowiek, który tak bardzo był dla innych i teraz gotów jest im służyć.
Zawsze chciałam zasłużyć na Jego aprobatę. To było i jest dla mnie ważne. Nadal jest moim drogowskazem. Taki był i taki jest w mojej pamięci.
Nie będę opisywała Jego życia, znamy te fakty wszyscy. Połączył nas czymś trwałym, co nie zniknęło przez ponad 30 lat. I niech tylko to świadczy o Nim jaki był.

Janka