Janek Szczęch – wspomnienia z Przełaz

JANEK SZCZĘCH – WSPOMNIENIA Z PRZEŁAZ

BYŁEM Z WAMI !

 

          Przełazy to piękna wioseczka położona nad jeziorem. Tylko 100 osób liczy sobie ta malownicza miejscowość, a latem potrafi być nawet 5 krotnie więcej osób. Punktem centralnym jest śliczny zameczek.
I właśnie tu odbył się okolicznościowy zlot z okazji 30-lecia „Grupy Opty” oraz Wychowanków L.O.R.O. w Świebodzinie. Było nas ok. 40 osób. Oj, kogo ja tam nie spotkałem, oj czego się nie nasłuchałem! Kilka kartek mógłbym zapisać, aby to wszystko przekazać. Wybiorę te kawałki szczególnie dla mnie cenne.
Spotkałem Panią Profesor nadzw. dr hab. Ewę Zeyland-Malawka z Gdańska, która mnie / małego Jasia / wychowywała. Na podstawie obserwacji malutkich pacjentów napisała pracę dyplomową. A co najważniejsze, opisywała w niej szczególnych wychowanków, którzy wyróżniali się swoją osobowością. Gdy tylko Pani Profesor mnie zauważyła, to powiedziała mi, że jestem opisany – poznała mnie. Oj, to trzeba być naprawdę bystrym, aby rozpoznać kogoś po 45 latach. A może ja swoim zachowaniem tak wlazłem za skórę, że ZAPAMIETAŁA małego urwisa :). Nie, nie to nie tak było ! Wykazywałem się szczególnymi zdolnościami manualnymi, ale więcej napiszę gdy otrzymam od Pani Profesor ten tekst / obiecała mi wysłać /.
Spotkałem też swojego nauczyciela matematyki – Pana Prof. Jana Sobocińskiego, który w przyszłym roku skończy 90 lat. Niestety mnie nie pamiętał, bo tylu nas było, a wiek też i swoje zrobił. Jak przemawiał przy ognisku, to niejedna osoba mogłaby czerpać wzór z Pana Profesora. Kilka pokoleń wychował, otrzymał ogrom kwiatów. Mój Kochany Pan Profesor ! A może dlatego, że miałem z Nim pierwszy kontakt matematyczny, to do dzisiejszego dnia lubię nauki ścisłe.
Następną Osobą godną uwagi, to kierowca. Wszyscy uczestnicy pamiętają Pana Gienia . Kilkakrotnie na ognisku śpiewano „Panie szofer gazu….”. Pan Gieniu zawoził mnie / 9 latka / wraz z dziewczynką – Jolą Czajkowską do Polic koło Szczecina, do nowo otwartego Zakładu dla Dzieci Kalekich / byliśmy jego pierwszymi wychowankami – 1959r./. Kilkakrotnie łzy mi się w oku zakręciły, gdy słuchałem o minionych czasach.
Dziwna rzecz mnie spotkała podczas tego zlotu, otóż gdy spojrzałem na jedną Panią w moim wieku, od razu nam się oczy do siebie zaśmiały. Wstyd mi było, że nie znam ani nazwiska, ani imienia. Ale Ona też nic o mnie nie pamiętała. Po 15 minutach ustaliliśmy, że wspólnie biegaliśmy i dokazywaliśmy w Zakładzie L.O.R.O. / 45 lat temu /. Dziwne że nasze umysły już zapomniały wiele szczegółów – ale coś jeszcze w nas pamiętało – ale co ?
Na zlocie spotkałem mojego kumpla – Zenka Sokoła. Nie mogliśmy się nagadać -ale też nie było czasu dlatego, że program był tak nabity. Zwiedzanie muzeum, sanatorium, ognisko, zabawa, wieczór wspomnień, wspólna msza, druga zabawa, spotkanie pożegnalne, uf ! Gdy nareszcie siedliśmy sobie, aby powspominać, to 1,5 godzinki minęło jak batem strzelił. Przegadaliśmy wspólne zdjęcie uczestników zlotu 🙁

DRZWI

Wspólnie z Zenkiem nocowaliśmy na drugim piętrze w pokoju nr 30. Był to ostatni pokój na tej kondygnacji i proszę sobie wyobrazić, że drzwi do tego pokoju nie były pomalowane. Mało tego, one nie widziały farby już chyba ze 100 lat, albo i więcej. Tak jakby ktoś specjalnie chciał zostawić dla potomnych pamiątkę dawnych czasów. Nad ranem nie mogłem spać, bo Zenek potwornie chrapał, moją uwagę skupiłem na drzwiach. Biła z nich jakaś energia, jakby ktoś chciał przekazać nie załatwioną sprawę. Wstałem i dokładnie oglądałem każdy zakamarek tego eksponatu. Być może były umieszczone tam jakieś niespełnione marzenia, może ktoś domagał się, aby krzywda po latach została naprawiona. Nie znalazłem żadnych zapisków choć…. w jednym miejscu były takie drobne linie, ale moje oko nie potrafiło odczytać czy to jest pismo, czy po prostu kreski. Być może byłem bliski odkrycia jakiejś tajemnicy lub skarbu umieszczonego w zamku. Szkoda, że nie zabrałem ze sobą lupy – może wtedy wróciłbym z kuferkiem pereł i pierścieni 🙂
Zwiedzanie Sanatorium to była lekcja historii, bo od 4 do 9 roku życia tu przebywałem. Pamiętam korytarze, balkonik i całe podwórko, po którym mały Jasio biegał. Oj, kilkakrotnie tak się wzruszyłem, że łezki poleciały. Nie wiem komu mam dziękować, za to, że tu trafiłem, bo moja przyszłość na wiosce w której się urodziłem i zachorowałem na polio /Haine-Medina/ nie byłaby ciekawa.
Młody Pan doktor oprowadził nas po całym sanatorium.
Słyszałem coś o hipoterapii, ale nigdy nie miałem okazji zobaczyć tego z bliska. Właśnie w tym sanatorium zapoznano nas z tą metodą leczniczą. Widziałem konie oraz wiele miejsca na spacery z małymi pacjentami. Mam nadzieję, że ta kuracja jest skuteczna.

Niezmordowany Prezes Andrzej Medyński starał się, żeby nam niczego nie brakowało.
Komandorzy zlotu – Zosia Koszela i Maria Dziubińska – niezawodne, przeurocze, pełne poświęcenia i dobrego serca dla każdego udźwignęły ciężar zorganizowania spotkania.

Aż cisną się na usta staropolskie słowa:

Zacni, dobrzy, prześwietni i oddani nam organizatorzy XXX Zlotu w Przełazach i wszelka służbo, Wy, którzy akrobatyczną pracę wykonaliście, aby nam – zjazdowiczom- niczego nie brakowało, a wszystko z pogodą i spokojem czyniąc – stale uśmiechnięci.

– STOKROTNE SKŁADAM DZIĘKI –

Książęcą pozycję przypisać pragnę niezmordowanemu

Andrzejowi Medyńskiemu,

który tyle chwil wzruszeń zafundował nam od Przełąz po Świebodzin. Przez tych kilka dni serwował, tańce i melodie smętne, sprawiając, że wszyscy czuliśmy się jak w siódmym niebie.

– UKŁONY SKŁADAM WIELKIE –

Zosiu i Marysiu dziękuję Wam za uśmiech, pogodę i za to, że na każde zawołanie byłyście przy mnie, niczym Matka.

PODZIWIAM WAS !

Bramy zamku otwarte zostawić radzę – przyjadę znowu swoją „karetą” /marki Matiz/. Wszystkim, którym przyszło w piekle kuchni urzędować, Szefowej oraz Kelnerkom, które radośnie biegając, jadło do stołów podając.

DZIĘKI SERDECZNE !
Jan Szczęch / Janusz /