Dominika (Kika) Kamińska (Strzałkowska) – Wspomnienie minionego tygodnia sprzed roku

WSPOMNIENIE MINIONEGO TYGODNIA SPRZED ROKU

    Kochani Opty-miści, dzielę się z Wami kolejnym swoim wspomnieniem. Tym razem nie ze Świebodzina lecz z Łodzi.
A to dlatego, iż uświadomiło mi ono, tak naprawdę ile dobra jest dookoła. A my jako Ludzie tyle narzekamy. Zanim ksiądz podsunął myśl o możliwości szukania tylko dobrego, myślałam o nieszczęściu jakie dotknęło mnie i zadawałam sobie słynne ludzkie pytanie- Dlaczego ja?
Okazuje się, że nie do końca każde cierpienie jest cierpieniem. Na wszystko możemy spojrzeć z innej strony. Nie mówię o usilnym szukaniu radości w smutkach. Lecz o myśleniu o dobrych rzeczach, które przecież raczej dominują. Może nauczyłam się dostrzegać piękna, dobroci w rzeczach, których w krzątaninie codzienności nie dostrzegamy. Może czasami warto trochę się zatrzymać. A może zatrzymujemy się i tylko nie myślimy o tym? Nie wykorzystujemy chwil na dostrzeganie wartości pozytywnych.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy bombardowani niesamowitą dawką wiadomości o tym co złe. Ja mam osobiście tego dosyć. I to moje wspomnienie jest moim wołaniem o pozytywne rozpoczęcie patrzenia na Świat. I mam nadzieję, że dzięki temu będzie lepszy. Proszę was, napiszcie o dobrociach tego świata, o pięknym waszym życiu i pięknie was otaczającym. Stwórzmy prawdziwie optymistyczną stronę, pokażmy, że to nie marzenia lecz prawdziwie piękny jest Świat o ile chcemy go takim.

 

Kika
WSPOMNIENIE MINIONEGO TYGODNIA SPRZED ROKU

Dziewczyny-koleżanki z pokoju uderzyły w poobiednią drzemkę. Jest godzina 13:31. Niby jadłyśmy obiad ale był jakiś dziwny. Nie smakował mi. Zupa-niby rosół z kaszą manną i farfoclami marchewki. Drugie danie- puree, w którym czuć jakiś proszek, kawałek kurczaka gotowanego. Do tego fasolka szparagowa bez niczego, taka z wody i już. Niby nie jestem głodna ale żebym była syta to nie powiem.
Byłyśmy we trójkę – Iza, Roma i ja na mszy św. Ksiądz był zabawny. Na początku mszy poprosił wiernych aby każdy przypomniał sobie ostatnie 7 dni i pomyślał co w tych dniach spotkało go. Ale tylko to co dobre. Za co chciałby człowiek podziękować.
I tak oto sprowokowana, zaczęłam myśleć. Pomimo że pierwszą myślą była choroba i nieszczęście jakie mnie spotkało, niesprawiedliwość, okazało się, że późniejsze myśli były jak kopalnia skarbów.     Właściwie okazało się, że same dobre rzeczy mnie „dotykały”. Praktycznie nie znalazłam nic na co mogłabym narzekać.

Tydzień temu w niedzielę był piękny słoneczny dzień. Ja razem ze swoim rozbawionym, szczęśliwym synkiem siedziałam wśród mojej rodziny. Razem z mamą, siostrami i braćmi i tyloma wspaniałymi dziećmi siostrzenicami i siostrzeńcami. Oczywiście brakowało mi moich wspaniałych córek Marysi i Ani i mojego nieocenionego męża Andrzeja. Ale ich mam na co dzień. A tu siedziałam w gronie rodziny za którą tak bardzo zawsze tęsknię, a tak daleko od siebie mieszkamy. Jest to chyba największa zgryzota mojego życia.
Często w życiu myślałam, jestem sama. jednak w chwilach wielkiego mojego nieszczęścia okazuje się, że to nie jest prawdą. Wszyscy są i myślę szczerze razem ze mną przeżywają mój ból. Jednocześnie nie pokazując tego w tragicznych gestach. Wręcz przeciwnie. Dookoła jest radość i szczęście a moje tym większe, że jestem z nimi. Choć przychodziły chwile zadumy i wielkiej niepewności – jak długo Boże pozwolisz mi jeszcze być na tym wspaniałym Świecie?
Moja najmłodsza siostra Lidka, wręczyła mi w imieniu wszystkich zwitek pieniędzy, mówiąc również o tym, że to po to aby chociaż w ten sposób mi pomóc.
Mój ty Boże, nawet nie wiedzieli jak pomogli mi tym, że BYLI tu i teraz i ze mną. Że są zawsze, chociaż tak daleko. W tym momencie było mi tak strasznie głupio, że nie wiedziałam co zrobić co powiedzieć. Tylko łzy cisnęły się same do oczu. Nie pamiętam nawet czy powiedziałam dziękuję. Odeszłam pod pretekstem schowania i taki ból w sercu poczułam, sama nie wiem dlaczego. Być może z tej radości i szczęścia, że mam rodzinę, na którą mogę liczyć. I to nie o pieniądze chodzi, lecz o pamięć o gest o miłość w czynach. Czyż to nie jest piękne? Czasami nie wiem jak im powiedzieć ile dla mnie znaczą.
Dziękuję Ci Boże za dar Rodziny, za to że dałeś mi ją tak wielką, tak wspaniałą i tak kochającą się. Dziękuję ci Boże za to, że teraz spokojnie leżę w szpitalu i wiem, że mój trzyletni synek ma dobrą opiekę – mojej mamy i sióstr, które zgodziły się nim zaopiekować.
Dzięki mojej siostrzenicy Eli miałam luksusowy dojazd do miasta Końskie skąd odjeżdżał autobus do Łodzi. Nie było przecież dogodnego dojazdu. Upał, rozkład jazdy niedogodny, dwie godziny samotnego czekania w nieznanej mieścinie na przesiadkę. A dzięki Eli i jej chłopakowi miałam zarówno dogodny jak i wygodny dojazd i miłe towarzystwo. Pomachali mi na pożegnanie i jeszcze czuję dławiącą tęsknotę za odchodzącymi i niepewność co dalej ze mną będzie.
Dziękuję Ci Boże za to, że dajesz moim najbliższym radość bycia z ludźmi na których mogą polegać. I za to, że wciąż mogę doświadczać troski najbliższych.
Na dworcu w Łodzi, już czekał na mnie mój ukochany brat Andrzej. Brat o którym najcieplej zawsze myślę. Brat, jakiego życzyłabym każdemu! Brat, który zawsze był moim bratem, którego nieistnienia sobie nie wyobrażam. Po prostu zawsze był a dla mnie to było zawsze bardzo budujące i trzymało mnie w świadomości, że mam rodzinę. Wiem, że to być może zawiłe ale taka właśnie łączy mnie „nić” z moim bratem Andrzejem.
Razem z nim pojechaliśmy do dużego sklepu, gdzie kupiłam sobie rzeczy do szpitala. Wszystko nowe, aby było mi bardziej komfortowo. Taka przyjemność na początek „nieznanego”. Niby to wszystko o czym piszę to drobnostki.
Przecież to jednak one składają się na całe moje szczęśliwe życie. Dzięki tym tak zwanym drobnostkom łatwiej mi wierzyć w moją przyszłość i to, że teraz to tylko może być lepiej. Bo przecież inaczej być nie może!
W środę był dzień mojego przyjęcia do szpitala, co nastąpiło bez zakłóceń. Chwila, której tak strasznie się bałam nie była najgorsza. Oddział jest bardzo ładny – jak na warunki polskich szpitali. Odnowiony, czysty, jasny i wygodny. W każdym pokoju jest węzeł sanitarny. Nie trzeba chodzić do wspólnej toalety czy łazienki. Wszystko mamy w zasięgu ręki-pokoju. W pokoju są po trzy osoby, tak więc raczej jest przytulnie. Pionowe żaluzje nie dają zbytnio dokuczać promieniom słonecznym. Chcemy to mamy słońce a nie to je troszkę przysłaniamy. Szpitalne tereny zieleni, również zadbane. Przy takiej pogodzie jak obecna, miło wyjść na spacer, posiedzieć na ławeczce przy fontannie. Poczuć wiatr, zapach wiosny i widzieć nad sobą przepiękny błękit lekko zabarwiony słonecznym blaskiem.
Koleżanki z pokoju są bardzo miłe i dobrze nam się układa wspólne mieszkanie. Każda z nas ma za sobą bagaż doświadczeń. Mimo wszystko udaje nam się rozmawiać o wszystkim bez łzawych wstawek. I często z naszego pokoju inni słyszą radosny śmiech. Jest super.
Personel bardzo miły, cały personel, chwilami zapomina się po co tak naprawdę tu się jest. Zupełnie jak dawnymi czasy w Świebodzinie. I tak sobie myślę, można żyć dalej, trzeba żyć dalej, życie jest takie piękne.
Dziękuję ci Boże za dar wspaniałych ludzi jakimi cały czas mnie otaczasz.
Co za szczęście mnie spotkało gdy w drzwiach stanął mój mąż! Jak to się stało, nasz dom tak daleko. Okazało się, że zaprzyjaźnieni sąsiedzi, jechali właśnie do Łodzi ze swoim dzieckiem na badania. Zabrał się razem z nimi. Tyle szczęścia na raz, móc być razem pół dnia, w chwili gdy byłam pewna iż dopiero się spotkamy za.? A był tu. Pokazałam mu w telefonie zdjęcie Michałka, jakie przysłali mi z okazji Dnia Matki. Nie rozmawiam z nim przez telefon, pierwszy raz jest sam tak daleko od domu, bez mamy. I tak płakał podobno gdy odjechałam, po co więc narażać jego i jakby nie patrzeć mnie na dodatkowe stresy. Razem z mężem śmiejemy się do uśmiechniętej twarzyczki synka. Opowiadał mi mąż o córkach, które dzielnie się spisują w domu, choć też bardzo przeżywają nasze rozstanie.
I o swoich zmaganiach w pracy. Na pewno do tego wszystkiego również ma złe chwile związane z moim pobytem tu, ale nie wspomina o tym. Około 18 przyjechali po niego, wyszłam przed szpital spotkałam się z Bożenką.
Czyż to nie wspaniała rzecz mieć takich przyjaciół jak Bożena i Rafał? Dziękuję ci Boże.     W piątek dowiedziałam się, że planowany zabieg będzie w poniedziałek. Bardzo się denerwuję, dobrze, że to już jutro. Tak bardzo bym chciała aby było już po wszystkim. Najgorsze jest to oczekiwanie.Dużo by tu pisać.
Jestem tu w szpitalu niespełna tydzień a tylu ludzi mnie już odwiedziło. Nie wiem od kogo zacząć. Był mój brat- Andrzej i jego przyjaciółka, siostra- Marysia, Basia-serdeczna przyjaciółka jeszcze ze szkoły podstawowej. Był również stryj z żoną, których wizyta najbardziej mnie zaskoczyła. Miło było ze wszystkimi rozmawiać i choć nie była to wymarzona sceneria to na pewno przemiłe chwile. I rozmowy telefoniczne z kolejną serdeczną przyjaciółką    Anetą i właściwie moją wybawczynią. To dzięki niej przecież mam tyle nadziei na życie. A jak bardzo smakował mi kapuśniaczek przesłany przez Brata od Iwci, którą przecież tak bardzo lubię.
Tyle dobroci dookoła mnie, tyle szczęścia, tyle miłości. Czyż można nie kochać życia? Czyż jest na co narzekać?
Dziękuję ci Boże za ten wspaniały tydzień, i za każdy tydzień miniony.
I proszę cię o kolejne wspaniałe chwile, dni, tygodnie, lata. I o odrobinę zdrowia by mieć siły cieszyć się kolejnymi Twoimi darami.

27.05.2007r NIEDZIELA